Zimowe historie olimpijskie: bajka o literce V

Materiał pomógł stworzyć
Monika Pyrek

Jedna z najlepszych i najbardziej utytułowanych polskich lekkoatletek, specjalizująca się w skoku o tyczce. Na swoim koncie ma medale Mistrzostw Świata i Europy. Aż czterokrotnie udało jej się zrealizować największe marzenie sportowca o udziale w Igrzyskach Olimpijskich. Po zakończeniu kariery sportowej Monika Pyrek nadal aktywnie działa na rzecz promocji sportu prowadząc Fundację swojego imienia.

Niejednokrotnie słyszeliśmy o wspaniałych zwycięstwach i wielkich mistrzach oraz ich historiach, którę są tak niezwykłe, że czasami aż trudno w nie uwierzyć. Ale uwierzyć warto. Bo właśnie tylko sport potrafi dzięki swej ideii, czystości zasad, marzeniom atletów, ich determinacji i pięknej nieprzewidywalności napisać najwspanialsze baśnie, które dzieją się na naszych oczach. Aby przyblizyć Wam te opowieści zapraszamy na nową odsłonę serii podcastów, które czyta dla Was Monika Pyrek: zimowe historie olimpijskie. Tym razem dowiemy się jak to literka "V" zmieniła sport już na zawsze . Zapraszamy!

Podcast do poczytania

W polskim alfabecie nie ma jej w ogóle, w innych występuje rzadko, a jednak to właśnie literka V zmieniła kiedyś sport na świecie. A było to tak…

Literka V długo musiała się ukrywać, wyszydzana, krytykowana i nawet karana przez surowych sędziów. Ktoś, kto po nią sięgał, narażał się na obniżenie not. Była kopciuszkiem, którego nikt nie zapraszał na bal.
Dawno, dawno temu, kiedy dopiero pierwsi skoczkowie zbierali się na odwagę, by stanąć na szczycie skoczni i na nartach popędzić w dół, aby następnie wzbić się w powietrze, rządziła literka O. To właśnie ją zakreślali skoczkowie, którzy wybijali się z progu w powietrze, w nieznane, zdawało się, że na złamanie karku. Machali wtedy rękoma ile tylko sił w ramieniu, w przedramieniu i dłoniach. Kreślili kółka, wymachiwali w ten sposób literki O, aby dzięki temu jak najdłużej utrzymać się w powietrzu. Wówczas uważano bowiem, że skoczek narciarski jest jak ptak – utrzymuje się w powietrzu przez kilka sekund i aby nie spaść na śnieg zbyt szybko, musi zachowywać się jak ptak.
Ludzie ptakami nie są, nie mają skrzydeł, piór, nie mogą rozłożyć ich szeroko, ale to machanie trochę pomagało. Dzięki zakreślaniu rękoma literek O najlepsi skoczkowie świata kilkadziesiąt lat temu potrafili pokonać w przestworzach nawet siedemdziesiąt metrów. To było bardzo dużo, by niewielu ludziom udało się tak długo pozostawać w powietrzu.
Takie wymachiwanie rękoma mogło jednak sprawić, że ktoś czasem tracił podczas lotu równowagę, spadał i boleśnie się tłukł albo i łamał. Skoczkowie wymyślili więc, że może zrezygnować z kreślenia literek O, a w zamian za to ułożyć się na kształt T czy L. Po wyjściu z progu wyciągali wówczas ręce daleko do przodu i lecieli trochę jak ci skoczkowie, którzy dają nura do wody z wieży albo trampoliny. Dzięki temu pokonywali coraz większe odległości.
Aż wreszcie nadeszły czasy literki I, czyli skoków z równo ułożonymi nartami, równolegle do ciała – tak, aby tworzyły z ciałem skoczka jedną linię. Niektórzy narciarze tacy jak Japończyk Kazuyoshi Funaki potrafili niemal położyć się na czubkach nart, aby zlać się z nimi w jedno.
Był pewien polski skoczek, nazywał się Piotr Fijas, który wymyślił jeszcze inny styl. Skakał na literę I, ale w trakcie lotu odchylał narty w prawo, a swoje ciało w lewo. Leciał wtedy bardzo nietypowo, jakby podmuch wiatru wykręcił go i chciał ściągnąć z nieba. To jednak działało.
Szwedzki skoczek Jan Boklöv po literkę V sięgnął zupełnie przypadkiem. Któregoś dnia podczas skoków na skoczni w Falun tak źle wyszedł z progu, że musiał się jakoś ratować, by nie runąć ja długi na śnieg. W akcie rozpaczy rozczapierzył więc szeroko swoje narty, trochę odruchowo. I wiecie co? Nie runął. Co więcej, dzięki temu poleciał całkiem daleko i sprawnie.
- Hm – pomyślał wtedy Szwed. – A to co niby było? Spróbuję raz jeszcze.
Całe zastępy naukowców badały w tunelach aerodynamicznych sylwetki skoczków i to, jak w locie opływa ich ciała pęd powietrza. Tak, aby znaleźć idealne ułożenie ciała, by skoczyć jak najdalej. Tymczasem Jan Boklöv omal się nie wywalił i dzięki temu wymyślił skakanie na literkę V, z nartami rozłożonymi na boki właśnie na jej podobieństwo.
Sędziowie bardzo się skrzywili. Uważali, że to jest tak nieładne, tak niestylowe skakanie, że nie mogą tego tolerować. Zawodnik wyglądał w locie, jakby ratował się przed upadkiem, jakby nie potrafił utrzymać nart razem, równolegle do siebie. Nie było tej gładkiej, idealnej sylwetki, równiutko ułożonego ciała i nart. Nie było literki I.
- Fuj! – irytowali się sędziowie i obniżali Szwedowi noty za brzydotę jego skakania.
Okazało się jednak, że mimo tego iż to robili, Jan Boklöv i tak skakał najdalej i zyskiwał najwięcej punktów za samą odległość. Zupełnie nieoczekiwanie ten nieznany dotąd skoczek wygrał Puchar Świata i zdobył Kryształową Kulę. Ku zdumieniu wszystkich mógł wtedy po wylądowaniu pokazać raz jeszcze literkę V, tym razem dwoma palcami, to oznacza wiktorię. Zwycięstwo.
Inni skoczkowie stwierdzili wówczas, że może stylem V skacze się brzydko, ale za to skutecznie. Porzucili więc swą elegancję, która nakazywała im w locie układać się tak, jak stoi się do szkolnego apelu. Nie chcieli być już wyprostowani, wyciągnięci, równiutko ułożeni. Zapragnęli iść w ślady tego szalonego Szweda.
I poszli. Jeden po drugim rozkładał narty w locie na kształt literki V, by zyskać więcej metrów i skoczyć dalej. Sędziowie wygrażali im i notowali skrzętnie, ile odjąć punktów, ale mijały tygodnie, miesiące i lata, a skakało tak coraz więcej zawodników. Aż wreszcie wszyscy narciarze stosowali już styl V i wszyscy się na niego przestawili. 
Sędziowie nie mieli wyjścia. Ugięli się. Przestali obniżać oceny za nieregulaminową postawę, przestali czepiać się tego, że nie skacze się na baczność. Literka V wreszcie doszła do głosu i zaniosła tych, którzy w nią uwierzyli bardzo, bardzo daleko.

Udostępnij podcast

;